www.easyriders.pl |
||||||||||
turystyka motocyklowa, podróże, relacje, zdjęcia, porady |
||||||||||
|
AUSTRIA - Kwiecień/maj 2003 powrót W piątek z rana wyjeżdżam z Łodzi na mojej MZ, jadę do Petera S do Krakowa. Wyjątkowo nie przez Częstochowę ale dziwnymi objazdami przez Sulejów, prawdopodobnie Włoszczową i jakoś do Krakowa. Po drodze gubię śpiwór - dopiero po jakimś czasie sobie to uświadamiam jak patrzę że nie ma go na bagażniku. Zawracam i cała naprzód - widzę jak jakiś gość rusza Lublinem - myśle sobie to on. Ledwo co go doganiam, wyprzedzam i zatrzymuję. Dochodzę do niego, odbieram zgubę ( tłumaczy się że chciał go powiesić na przejeździe kolejowym że by by go właściciel mógł znaleźć :) ) i z powrotem na Kraków. Dojeżdżam tam pod wieczór, PeterS przyjeżdża po mnie na stację benzynową i razem jedziemy na nocleg do domu. Następnego dnia w trójkę z Anetą
Wkraczamy na bezkresną autostradę prowadzącą na Wiedeń, już sie ściemnia więc piłujemy niemalże 100 km/h ( ! ) ,nagle MZ Petera S gwałtownie skręca w te i we w te i bardzo szybko zwalnia. Okazuje się że złapał kapcia. No więc my jako starzy mechanicy bierzemy się za wymianę dętki pełni optymizmu. Tylnia opona długo stawiała opór ale w końcu uległa - co dwóch speców to dwóch. Cały czas stoimy na prawym pasie autostrady, ciągle przejeżdżają samochody i motocykle koło nas. W końcu po 3 godzinach stawiamy motor na koła i odpalamy, niestety okazuje się że z nowej dętki ucieka powietrze. Sytuacja robi się nie ciekawa, ciemno, zaczyna kropić deszcze a my nie możemy jechać. No więc nocleg przy autostradzie, schodzimy do pobliskiego lasku i śpimy tam do rana. Noc deszczowa, ciągle słychać samochody - nie przyjemnie ogólnie. Następnego dnia korzystamy z pomocy Dakoty który po nas przyjeżdża. Gdy pakujemy manatki przylatuje helikopter policyjny i krąży nad nami, w pośpiechu wszystko wrzucamy do wozu Dakoty i w droge. Jedziemy na kamping do Wiednia i tam też zostajemy. W Wiedniu zwiedzamy miasto
z motocykli - ja i Peter jedziemy na TS a Dakota z Anetą na Yamaha Wild Star.
W próbach na przyspieszenie zostajemy lekko z tyłu.
Harleyowców, jeździmy po tych nie wysokich górach na zachód od Wiednia. Miła atmosfera, nikt nie uważa nas za gorszych. Choć z drugiej strony widać że większość z nich to niedzielni jeźdźcy. Ubrani w firmowe stroje, nowe motocykle, brak prawdziwego klimatu motocyklowego. Okazuję się że w zakrętach Harley nie ma szans z MZ, natomiast "Harleyowcy" to mistrzowie prostej, no i pare razy też zajechali droge :) .Robimy w ten sposób ponad 200 km. Ogólnie podobało nam się - niezapomniane przeżycie. Nadchodzi sobota - odwiedzamy wiedeńskie pchle targi, na których można kupić bardzo przydatne i ciekawe starocie za naprawde czasami grosze. Następnie się pakujemy, zbieramy i wyjezdzamy do domu. Lekko deszczyk pada, ale tylko chwilowo, jeszcze ostatnie odwiedziny u Louisa i w droge. Przez Mikulov wjeżdżamy do Czech. Stamtąd na Brno i dalej płatną autostradą na Olomouc ( bez płacenia, jakoś się udało ). Podczas jazdy przez Czechy tak sobie myślimy jaki to piękny kraj, mniejszy dużo ruch niż w Austrii, widoki piękne, spokój... Niestety na autostradzie Peter S kolejny raz łapie gumę. Wzywamy pomoc drogową i Ci odwożą MZ do warsztatu, jest sobota popołudnie i cudem jedyna wulkanizacja jest jeszcze otwarta. Rachunek jest z lekka nieziemski, na szczęście starczyło. Robi się ciemno, dojeżdżamy do Polski - decydujemy się dojechać do Krakowa bez noclegu. Z mojej MZ dochodzą jakieś niepokojące hałasy - wydaję się że to tłumik jak by się gdzieś odkręcił, no ale jedziemy. Po dłużącej się drodze w końcu docieramy. Szybko się idzie spać. Następnego ranka ja już sam wracam do Łodzi, pożegnania i w drogę. Niestety po kilku kilometrach MZ traci moc i koniec - nie pojedzie. Cóż więc próbuję zatrzymać stopa co by mnie wziął z motorem, ale żadne dostawcze auta się nie zatrzymują - tylko jeden motocyklista samochodem. ( Nikt z wielu przejeżdżających motocyklistów się nie zatrzymał - stałem w sumie przy drodze ponad 6 godzin ), do tego jakaś grupka 3 osobników z MC wyśmiała mnie, nie ma jak spotkać prawdziwych rajdersów. W końcu decyduję się na haniebny krok zostawienia MZ u Petera w Krakowie, a sam się ewakuuję pociągiem do Łodzi. Naprawdę bardzo smutny dzień,
pociągiem jadę w nocy, nagle się budzę jest rano, wyglądam przez okno i się
okazuje że jestem już za Łodzią, na szczęście tylko około 15 km. Szybko zbieram
graty, wychodze z przedziału i problem - idą konduktorzy... Na szczęście pociąg
zatrzymuje się nie wiedzieć czemu jak zawsze w szczerym polu więc otwieram drzwi
i wywalam graty i sam wyskakuje w krzaki. Udało się, już jestem w domu...
|